Pierwszy tom Baśnioboru to sprawnie skomponowane i urzekające fantasy dla dzieci w przedziale od czwartej do szóstej klasy podstawówki. Starszym czytelnikom mogą przeszkadzać liczne klisze z klasyki gatunku i natrętny dydaktyzm.
Do zaznajomienia się z przygodami Kendry i Setha w rezerwacie dla baśniowych stworzeń namówiły mnie dzieciaki z podstawówki. Poprosiłem uczniów z piątej klasy, aby wybrały taką książkę fantasy, której nie ma w kanonie lektur, a którą chciałyby omówić jako alternatywę dla Narni, omówionej już rok wcześniej. Myślałem, że wybiorą Harry’ego Pottera, ale padło na Baśniobór, bo nowszy i szalenie w podstawówce popularny. Słowo się rzekło, trzeba było przeczytać. Plusy są takie, że jestem na bieżąco z trendami.
Eksperyment był o tyle udany, że mniej więcej rozumiem, co rozpala wyobraźnię 11-latków. I mam odpowiedź na pytanie: co zrobić, żeby dzieci czytały książki? Jest stara jak świat: dzieciaki lubią się bać, ale nie za bardzo, tak w granicach bajkowej konwencji. Baśniobór świetnie się w ten model wpisuje, bo po jakichś 150 stronach przegadanego wprowadzenia (na szczęście z umiejętnie dawkowanym suspensem) następuje rozdział Noc kupały, w którym na świat wychodzą demony. Moi uczniowie podsumowali to tak — początek nudny, ale Noc kupały jest naprawdę ekstra.
No i jest. Od połowy powieści akcja się zagęszcza i robi się naprawdę strasznie (jak na target 10–13 lat). Fabuła jest prowadzona dokładnie tak, jak klasyczne horrory typu Noc żywych trupów — jeżeli jest powiedziane, że nie można wchodzić do lasu, to mamy pewność, że Seth pierwszy do lasu wejdzie i to już za 10 stron. A że wszystkie reguły Baśnioboru opierają się wyłącznie na zakazach — katastrofa murowana.
Niestety, taka właśnie konstrukcja świata sprawia, że wymowa Baśnioboru jest zdumiewająco konserwatywna. Można by pomyśleć, że nowoczesna powieść dla młodzieży będzie raczej liberalna, ale nie — jest bardziej zachowawcza niż Lew, czarownica i stara szafa. Sprawa jest następująca: mamy dwoje bohaterów, siostrę i brata. Skoro Seth musi koniecznie złamać każdy zakaz, to Kendra jako ta rozsądna będzie wszystko naprawiać, bo dziewczyny już tak mają. Jej brat i tak będzie traktował ją z pobłażliwością tego, który wie wszystko lepiej i jest taki odważny, że żadne czary mu niestraszne. No i wpakuje wszystkich bohaterów w kosmiczny konflikt między siłami dobra i zła, który może zażegnać tylko Kendra — dzięki mesjanistycznej ofierze z samej siebie.
A wszystko to zanurzone w niezmierzonej otchłani pedagogicznych pouczeń dotyczących tego, że reguł łamać nie wolno, jakby rodem z wierszyków Stanisława Jachowicza (tego od pana kotka, co był chory i leżał w łóżeczku). Wystarczy zerknąć na wydrukowane pod koniec książeczki tematy do dyskusji — właściwie wszystkie dotyczą problematyki respektowania reguł, nakazów i zakazów. Tylko dwie strony tych pomysłów na lekcję, a ja w połowie umarłem z nudów. Pamiętacie, co Włóczykij zrobił z tabliczkami informującymi o różnych zakazach w Lecie Muminków?
W nagrodę dostajemy urzekającą paletę baśniowych i mitycznych stworów. Są obowiązkowe wróżki, jest brzydka, stara czarownica i piękna, demoniczna zjawa nocna. Są wielkie pająki, są centaury i najady. Może nie bierze się to wszystko z wyobraźni Brandona Mulla tylko z umiejętności dokonywania zgrabnych kompilacji z bajkowego stocka, ale trzeba przyznać, że ta baśniowa kraina jest w stanie urzec nawet dorosłego czytelnika.
Wychodzi na to, że Baśniobór to zgrabny produkcyjniak. Młodym czytelnikom polecam (tylko trzeba czytać krytycznie), starszych wysłałbym raczej do Międzymorza, bo natrętny dydaktyzm psuje przyjemność lektury. Może taki jest los książek pisanych pod target i skrojonych zgodnie z wytycznymi stworzonymi po badaniu rynku. Nie sądzę, żeby mogło być inaczej.
Bez oceny, bo w szkole zrezygnowałem z ocen. Zostawię je sobie na książki dla dorosłych.
PS. Na obrazku razem z Baśnioborem płyta Natalii Kordiak, bo okładka i tytuł bajkowe. Ja nie lubię takiej muzyki, female vocal smooth jazz mnie nie bierze, ale może się to spodoba koleżankom polonistkom. Wybija się trochę dziwaczny utwór tytułowy, który w sumie pasuje do historii o kapryśnych wróżkach.