Monumentalny reportaż Quinonesa Dreamland. Opiatowa epidemia w USA to świetny przykład dziennikarstwa zaangażowanego — takiego, które usiłuje zmienić świat, żeby był ciut lepszy. Chociaż gdy w grę wchodzą leki opiatowe i heroina, szanse są nikłe.
Okładka książki sugeruje, że będziemy czytać o przemyśle farmaceutycznym i nieuczciwych lekarzach przepisujący na potęgę opiaty. I rzeczywiście tak jest, ale piguła to jeden z dwóch tematów przewodnich tej książki. Drugi to meksykańska heroina sprzedawana w postaci tzw. czarnej smoły według modelu do złudzenia przypominającego pizzę na telefon. Czyli jest tanio, nie trzeba wychodzić z domu, a heroina sama przyjeżdża do klienta, nie trzeba chodzić po melinach. Idealne rozwiązanie dla amerykańskiej klasy średniej, zwłaszcza dla dzieciaków z dobrych domów. I dlatego nigdy wcześniej tak wielu ludzi nie umierało od heroiny jak w ostatnich 25 latach.
Sam Quinones szczegółowo wyjaśnia, jak do tego doszło. Fundamenty epidemii opiatowej to OxyContin, czyli silnie uzależniający lek przeciwbólowy o budowie zbliżonej do molekuły morfiny. Oczywiście, przed OxyContinem lekarze w USA wypisywali recepty na całą masę opiatowych leków przeciwbólowych, ale jednak z zachowaniem pewnej dozy ostrożności. Jednak sukces OxyContinu wniósł do USA spożycie opiatów na niewyobrażalną dotąd skalę. I był naprawdę zapracowany — opierał się na znakomitej kampanii marketingowej, z użyciem mailingów i przedstawicieli handlowych masowo nawiedzających gabinety (dziś już klasyk, wielokrotnie skopiowany), a także mocno promowanej, ale opartej na fałszywych przesłankach tezie głoszącej, że nowoczesne leki opiatowe nie uzależniają. A jednak uzależniały.
Marketing prochów
W efekcie w różnych częściach Stanów, ze szczególnym uwzględnieniem tzw. pasa rdzy, jak grzyby po deszczu wyrastały kliniki obiecujące pacjentom zwycięstwo nad bólem, a w rzeczywistości funkcjonujące jako fabryki prochów. Prawdziwa epidemia wybuchła wtedy, gdy do nieuczciwych lekarzy dołączyli Meksykanie handlujący tańszą i mocniejszą heroiną.
A nikt lepiej nie handlował narkotykami od Chłopaków z Xalisco. Dlaczego? Bo Meksykanie podpatrzyli praktyki wielkich międzynarodowych korporacji oraz pizzerii oferujących dowóz do domu, a potem skopiowali je na własny użytek. I tak: nigdy nie wozili przy sobie takich ilości narkotyków, za które groziłaby długa odsiadka, nie chrzcili towaru (bo byli opłacani jak na etacie i nie było to w ich interesie), nie używali przemocy (bo wszyscy pochodzili z jednej okolicy, czyli kilku małych miasteczek i wiosek) i dobrze targetowali swoich klientów (biała klasa średnia).
Komu lekarz nie przepisał pigułek, ten dzwonił do Meksykanów. Komu OxyContin przestał wystarczać — trafiał do Meksykanów. Komu było szkoda kasy na piguły — trafiał do Meksykanów. Działka kosztowała 5 dolarów i dojeżdżała do klienta w czasie nie dłuższym niż 20 minut, więc nie było ani szybszych, ani tańszych alternatyw. Jak to się rozwijało i czy się w ogóle skończyło — sami sobie przeczytajcie.
Heroina i korpoświat
To, co w książce Dreamland Sama Quinonesa najważniejsze, wiąże się z wieloaspektową krytyką korporacjonizmu i nadmiernej wiary w wolny rynek (o czym zresztą czytaliśmy ostatnio w Urobionych). Bo to rynkowe mechanizmy korporacji ukształtowały oba modele nadpodaży opatów. I tego legalnego, na receptę, i tego nielegalnego, na telefon.
Łyżka dziegciu — książka jest trochę przydługa i w wielu fragmentach wyraźnie czuć, że Quinones kompilował ją z wielu krótszych, zapewne publikowanych w prasie na bieżąco fragmentów. Stąd liczne powtórzenia całych fraz i cząstek tekstu, na przykład tych wyjaśniających istotę systemu sprzedaży wykorzystywanego przez Meksykanów z Xalisco. I tym samym autor często traci uwagę czytelnika, nie udaje mu się też wykreować trwalszego suspensu. Tak często bywa z monumentalnym reportażami pisanymi na przestrzeni wielu lat, w trakcie dłuższego śledztwa dziennikarskiego.
Antidotum
Czy jest jakaś pociecha i nadzieja na przyszłość? Jest. Quinones wierzy, że prawdziwe relacje między ludźmi mogą uchronić od ćpania w samotności. Pisze tak: antidotum na heroinę jest wspólnota. Jeśli chcecie, by wasze dzieci trzymały się z dala od heroiny, zadbajcie o to, żebyście wraz z sąsiadami podejmowali wspólne działania — publicznie i często. Zbudujcie własny Dreamland i przełamcie bariery, które oddzielają od siebie ludzi.
Lepiej go posłuchać.
4/5
PS. Tym razem sugerowana plejlista do czytania zawiera krakowski, ale w sumie to amerykański z ducha zespół Neal Cassady. Okładka dobrze się z Dreamlandem komponuje.