Obszerna powieść Škvorecký’ego jest bliska temu, co uważam za wzorzec literatury. Śmieszy, wzrusza, oburza, wciąga bez reszty. Bez tanich efektów.
No dobrze, można się przyczepić do Škvorecký’ego za — powiedzmy — dość obcesowy stosunek do kobiet. Jego bohater, stanowiący alter ego pisarza, wdaje się w romanse liczne, a zwykle przybiera do dziewczyn stosunek oparty na intelektualnej wyższości, co daje partnerkom odczuć. Nieładnie. Wymownym przykładem może być scena, w której bohater znęca się nad dziewczyną wmawiając jej, że zabierze ją na podróż poślubną na Antarktydę, cytując obficie W górach szaleństwa Lovecrafta.
Świnia z niego, ale taryfą ulgową może być jego dystans do siebie. Mówi wprost, że w ojczyźnie traktują go jako pornografa, choć tworzył literaturę najlepszej jakości. Ma w sobie luz, jakiego nie znajdziemy u Kundery. Bliżej mu do Bukowskiego, tyle że nie jest obsceniczny. W jego epoce to uchodziło, dzisiaj trochę mniej. A może się nie znam.
Więcej zarzutów nie znalazłem, a ten powyższy i tak jest pozaliteracki. Kilkaset stron Przypadków inżyniera ludzkich dusz to czysta literacka uczta, z bogactwem intertekstualnych odniesień (każde z części patronuje jakiś wielki pisarz, o którym bohater prowadzi zajęcia na uniwersytecie), piękną opowieścią o życiu w Czechach podczas II wojny światowej, realistycznymi scenami z emigracji w Kanadzie, świetną próbką prozy epistolarnej, humorem z najwyższej półki. To właśnie humor decyduje o wybitności prozy Škvorecký’ego. Dzięki niemu opowieść o życiu pod hitlerowską okupacją i pod komunistyczną dyktaturą ukazana jest tak barwnie. Jak w historii o nieudanym sabotażu, jakiego Danny wraz z piękną dwudziestoletnią Nad’ą miał się dopuścić w montowni Messerschmitów, nawiercając zbyt głębokie otwory, żeby się magazynki urywały podczas lotów bojowych.
A pod humorystyczno-anegdotyczną warstwą kryje się autentyczny smutek, podany czasami niemal lirycznie. Próbka: Mieliśmy po szesnaście lat, byliśmy młodzi i wolni, nawet w tym strasznym reżimie, dla którego nie żywiliśmy za grosz szacunku. Wiele razy później wspominałem tego sylwestra, zwłaszcza raz, kiedy funkcjonariusz innej dyktatury wziął mnie w obroty z powodu podobnej piosenki. I wydawało mi się, że wolność to sprawa młodości i dyktatur. Że gdzie indziej jej nie ma, właśnie dlatego, że ludzie jej nie dostrzegają. Jak nie zauważa się powietrza, dopóki w komorze gazowej życia ktoś go nie zastąpi tymi kryształkami – bez smaku, bez zapachu, bez odoru…
Albo taki fragment, stanowiący jeden z najpiękniejszych realizacji toposu ubi sunt w literaturze światowej: nagle, jakby gdzieś w przyszłości urwał się fragment czasu, pomyślałem, co będzie za dziesięć lat. Albo za dwadzieścia. Gdzie wtedy będą te roześmiane dziewczyny? Ta piękna Marie? Gdzie będzie Naďa? Gdzie Irena? Zrobiło mi się smutno. Będą wyglądały jak moja mama. Będą też miały swoje osiemnastoletnie roześmiane dziewczyny, ale same już nie będą się śmiać. Minie im to poczucie humoru. Nie znałem żadnej tak wesołej czterdziestolatki. Zacząłem się bać, czy to wszystko za chwilę nie przeminie.
Mój ulubiony fragment to ten, w którym Danny próbuje przekonać studentów, że Joseph Conrad przewidział upadek komunizmu w Europie, a Kurz z Jądra ciemności jest zapowiedzią Stalina. Rzecz jasna, studenci w trakcie wywodu tracą zainteresowanie tematem. Mistrzostwo gry z literaturą. Zastanawiające, ale też nieodparcie zabawne.
I taka jest cała ta książka. I śmieszna, i smutna. Škvorecký niby pornograf (hiperbola), a jednak historia miłości do umierającej na gruźlicę Nadii klasycznie piękna. Wcięło mnie przy niej na dobre dwa tygodnie. I tylko martwię się, że teraz nic mi się nie będzie podobało.
6/6
PS. Jesień się rozkręca, za momencik przydadzą się gumiaki do lasku, więc dzisiaj Bujaka w gumiakach kapeli The Flash! Škvorecký lubił saksofon, może by mu się spodobało.