Epos zdekonstruowany i mesjanizm polski, czyli “Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk

Księgi Jakubowe
Głupio tak odrabiać lekcje z Tokarczuk po Noblu, razem z ministrem kultury. Pocieszam się, że minister kultury nie doczytał żadnej z książek Tokarczuk, a ja tylko niektórych.

Z twór­czo­ścią Olgi Tokar­czuk byłem mniej wię­cej na bie­żą­co pod­czas stu­diów, po nich to już bar­dziej wybiór­czo (bar­dzo lubię Annę Inn), ale w oko­li­cach Bie­gu­nów jakoś prze­sta­li­śmy się rozu­mieć. Prze­czy­ta­łem, ale bez unie­sień. Nju­ej­dżo­we Pro­wadź swój pług… jakoś mi nie pode­szło, wykrę­ci­łem się Poko­tem, a Księ­gi Jaku­bo­we odstra­sza­ły gaba­ry­tem. A kogo nie odstra­sza­ły? Jed­nak Nobla trze­ba było uczcić i zmie­rzyć się z Księ­ga­mi Jaku­bo­wy­mi — moim czy­tel­ni­czym wyrzu­tem sumienia.

I co? Jest to książ­ka wspa­nia­ła. Wszyst­ko się zga­dza — histo­ria, język, rytm, układ, oddech. Naj­bar­dziej lubię to, w jaki spo­sób wraz ze świa­do­mo­ścią całej sek­ty Jaku­bo­wej i spo­łecz­no­ści chrze­ści­jań­skiej zmie­nia się język powie­ści — od nasy­co­ne­go maka­ro­ni­zma­mi i orien­ta­li­zma­mi baro­ku po dość kla­row­ny kla­sy­cyzm. Żału­ję tyl­ko, że trze­ba było aż Nobla, żeby mnie zmo­bi­li­zo­wać do prze­brnię­cia przez tę gar­gan­tu­icz­ną powieść. Ale mam nadzie­ję, że nie tyl­ko mnie ten Nobel zmobilizował.

czaszka Jakuba Franka
Czasz­ka Jaku­ba Franka

Księ­gi Jaku­bo­we łączą w sobie wszyst­ko, co naj­lep­sze w pro­zie Tokar­czuk. Potrze­bę kre­owa­nia mitu (jak w Pra­wie­ku i innych cza­sach), kon­wen­cję gigan­tycz­nej syl­wy (Dom dzien­ny, dom noc­ny), a tak­że prze­kra­cza­nie gra­nic w poszu­ki­wa­niu toż­sa­mo­ści (Bie­gu­ni). Wyjąt­ko­wość Ksiąg Jaku­bo­wych bie­rze się z roz­ma­chu. Widać to choć­by na pozio­mie sty­li­za­cji języ­ko­wej, god­nej Try­lo­gii Sien­kie­wi­cza. Przy czym Sien­kie­wicz kre­ował język pew­nych grup spo­łecz­nych w sze­ro­kim zakre­sie, a następ­nie trzy­mał się tej kon­wen­cji kon­se­kwent­nie, od Ogniem i mie­czem po Pana Woło­dy­jow­skie­go. Tokar­czuk tego nie robi. Ona nie­ustan­nie zmie­nia zakres sty­li­za­cji — tak, by język boha­te­rów nie­ustan­nie ewo­lu­ował, jak w jed­nym z epi­zo­dów Ulis­se­sa (tyl­ko znacz­nie wolniej).

Odyseusz na Podolu

Ulis­ses może się tu poja­wić jako kon­tekst z jesz­cze jed­ne­go powo­du. Zarów­no dzie­ło Joyce’a, jak i tekst Olgi Tokar­czuk, sta­no­wią warian­ty zde­kon­stru­owa­nej epo­pei. U Joyce’a jest to bar­dziej oczy­wi­ste, w związ­ku z licz­ny­mi odnie­sie­nia­mi do Ody­sei, ale prze­cież Jakub Frank też jest jakąś waria­cją na temat homo via­to­ra — Ody­se­usza, Ene­asza, Chry­stu­sa. Rzecz w tym, że boha­ter grec­kie­go epo­su odby­wał dłu­gą wędrów­kę, by osta­tecz­nie zdo­być doświad­cze­nie i dojść do celu. Jakub Frank i jego wyznaw­cy celu nie osią­ga­ją — ani w świe­cie docze­snym, ani na pla­nie mistycz­nym. Frank jest Mesja­szem, ale fał­szy­wym, stąd jego ziem­ska wędrów­ka nie pro­wa­dzi donikąd.

Z epo­sem antycz­nym łączy Księ­gi Jaku­bo­we tak­że prze­ni­ka­nie się płasz­czyzn sacrum i pro­fa­num, świa­ta ludzi i bogów. Rzecz w tym, że są to bogo­wie, któ­rzy ode­szli (wszyst­kie reli­gie, pra­wa, księ­gi i sta­re zwy­cza­je już minę­ły i zwie­trza­ły). Wyco­fa­li się, jak w żydow­skim micie o stwo­rze­niu świa­ta przez Boga, wyco­fu­ją­ce­go się ze świa­ta, żeby zro­bić miej­sce ludziom. Zosta­ło tyl­ko ocze­ki­wa­nie na Mesja­sza, któ­ry nie chce nadejść — po raz pierw­szy w spo­łecz­no­ściach żydow­skich, a po raz wtó­ry u chrze­ści­jan. Takim Mesja­szem ogła­sza się Jakub Frank.

Czterdzieści i Cztery

Gdy wyczer­pu­ją się reli­gie, na ich nad­gry­zio­nych zębem cza­su fun­da­men­tach powsta­ją nacjo­na­li­zmy. Tak jest i tutaj. Przy oka­zji here­zji Jaku­ba Fran­ka i innych odmian mesja­ni­zmu wyro­słych na bazie trzech wiel­kich reli­gii Księ­gi na chwi­lę migo­cze nasz mesja­nizm roman­tycz­ny, z Dzia­dów Ada­ma Mic­kie­wi­cza (uro­czo wyko­rzy­sta­ny ana­chro­nizm). Frank mówił, że dla­te­go ubie­ra się po turec­ku, bo w Pol­sce jest sta­re poda­nie, iż przyj­dzie ktoś obce­go pocho­dze­nia, z obcej mat­ki, i kraj napra­wi, i spod wszel­kie­go uci­śnie­nia uwol­ni. Cze­ka­łem z nie­cier­pli­wo­ścią, aż poja­wi się Imię Jego Czter­dzie­ści i Czte­ry, ale to było­by zbyt oczy­wi­ste. Był za to inny sma­czek — para­fra­za frag­men­tu Wiel­kiej Impro­wi­za­cji:

Czym jest czło­wiek? Iskrą.
Czym jest ludz­kie życie? Chwilą.
Czym jest teraz przyszłość?
Iskrą. A czym bieg cza­su sza­lo­ny? Chwilą.
Z cze­go powsta­je człowiek?
Z iskry. A czym jest śmierć? Chwilą.
Kim był On, gdy świat zawie­rał w sobie?
Iskrą. A czym będzie, gdy świat zno­wu pochło­nie? Chwilą.

W gło­wie sły­szę głos Gusta­wa Holub­ka i dobrze mi z tym.

Jasne, że to nie jest łatwa lek­tu­ra. Ale jaka przy­jem­na! Odno­szę wra­że­nie, że war­to było prze­brnąć kie­dyś przez te wszyst­kie Ody­se­je, Try­lo­gie i Dzia­dy, żeby teraz z przy­jem­no­ścią chło­nąć powieść Tokar­czuk. Takich ksią­żek wca­le nie ma zbyt wie­le. Ksią­żek, w któ­rych praw­dą świa­ta jest nie mate­ria, lecz wibra­cja iskier świa­tła, to nie­ustan­ne migo­ta­nie, któ­re znaj­du­je się w każ­dej rze­czy. Bo nawet, jeże­li Jakub Frank wszyst­kich nabrał, a obie­ca­ny Mesjasz nie nad­szedł, liczy się ta wibra­cja iskier świa­tła jako naj­głęb­szy sens literatury.

A napi­sa­ne jest jed­nak, że czło­wiek, któ­ry tru­dzi się spra­wa­mi Mesja­szy, nawet tych nie­uda­nych — choć­by tyl­ko opo­wia­dał ich histo­rię — będzie trak­to­wa­ny jak ten, któ­ry stu­diu­je odwiecz­ne tajem­ni­ce świa­tła. Niech to będzie pocie­sze­nie dla mnie, moich koleżanek-polonistek i kolegów-polonistów.

5/5 (ale wła­ści­wie poza skalą)

PS. Tak dłu­gą książ­kę czy­ta­łem przy bar­dzo wie­lu pły­tach, a naj­lep­szą z nich i naj­le­piej pasu­ją­cą do lek­tu­ry Tokar­czuk jest nowy album sło­weń­skie­go tria Širom. Gru­pa gra folk, ale taki, że zupeł­nie nie wia­do­mo, z jakich tra­dy­cji się to wszyst­ko bie­rze. Czy­li jest to folk wyobra­żo­ny, impro­wi­zo­wa­ny i eks­pe­ry­men­tal­ny. Reko­men­du­ję z całe­go ser­ca, nie tyl­ko jako tło do czy­ta­nia Tokarczuk.

Epos zde­kon­stru­owa­ny i mesja­nizm pol­ski, czy­li “Księ­gi Jaku­bo­we” Olgi Tokarczuk
Facebooktwitterlinkedintumblrmail