Tomik z trzema tekstami teatralnymi Weroniki Murek przynosi powiew świeżości na polu najbardziej zaniedbanego rodzaju we współczesnej literaturze — dramatu. Z wieloma ładnymi ukłonami dla tradycji.
W pewnym uproszczeniu wygląda to tak: Weronika Murek bazuje na teatrze absurdu, takim bardziej w typie Różewicza niż Becketta, ale bywa, że śmiało i ambitnie sięga nawet do tradycji Wyspiańskiego (w Wujaszkach). Ale też czytelnicy, którzy zachwycali się groteskowymi opowiadaniami z debiutanckiego tomu Uprawa roślin południowych metodą Miczurina zawiedzeni nie będą, bo dramat Weroniki Murek niczym się od jej prozy nie różni. W sumie dostajemy znakomite teksty dramatyczne, które może rewolucji w teatrze nie przyniosą (mocno bazują na przeszłości), ale nareszcie da się je z przyjemnością czytać w domu, w fotelu. Bo oldschoolowe dramaty do czytania wcale nie są dzisiaj czymś łatwym do wyszukania w księgarni. Naprawdę o nie trudno.
Zwilżyć lekko
Tekst pierwszy, tytułowy Feinweinblein, jest najbliższy czystemu teatrowi absurdu. Autorskie piętno Weroniki Murek to nastrój odjechany tak samo, jak w debiutanckich opowiadaniach, jakby z filmów Tima Burtona i piosenek Toma Waitsa. A także wyrazisty głos poetycki — język jest gęsty od znaczeń, potraktowany dość rygorystycznie (redukcja, oszczędność słów), za to z hojnie stosowaną inwersją, nierzadko też stylizacją na ludowość w duchu romantycznym. Trudno tego nie docenić. Choćby obłędnego refrenu: jest jedno lekarstwo na śmierć: liście polnej babki. Zwilżyć lekko, a potem nacierać, nacierać.
Jeszcze lepszym utworem są Wujaszkowie. Absurd pozostaje, ale dodatkowo pojawiają się postaci historyczne, np. Ignacy Paderewski i Roman Dmowski. Jak u Wyspiańskiego się pojawiają — to nie prawdziwi ludzie, tylko maski, larwy. Nad Wujaszkami unosi się duch Wyzwolenia, ale takiego przerobionego przez Witkaca i przez Różewicza. A może nawet i przez Masłowską, bo Weronika Murek podobnie jak autorka Dwojga Rumunów mówiących po polsku jest mocno wyczulona na język zasłyszany podczas siedzenia na ławce i w kolejce do lekarza. Albo na prawicowych kanałach social media.
Także kaczeńce
Mój ulubiony fragment to rozprawa o prapolskich warzywach: Wtenczas jednakowoż żywą sprawą wydawało się przywrócenie Polsce rdzennie polskiej roślinności przesadzonej poza jej granice przez wrogie siły militarne. Za polskie rośliny tym samym uważam przede wszystkim bulwy, jarmuż, to są rdzennie polskie warzywa, obecne tu, na tych ziemiach, od wieków. Na co MR AUTOMOBIL dodaje: Także kaczeńce.
Wyłania się z tego Polska tonąca w absurdach narodowych mitów, stereotypów, upajająca się i upijająca tą arcypolskością niezdefiniowaną, a mogącą przybrać dowolną postać. Trochę w tym brakuje puenty. Mocnego symbolu, który jakoś by tę naszą polskość skonkretyzował, dookreślił. Dokądś zmierzamy, ale nie wiemy dokąd. Weronika Murek też jeszcze nie wie i dlatego w dramacie o wujaszkach wprowadza deus ex machina (w pachnącym teatrem Witkacego wydaniu: ŚWIERSZCZE EX MACHINA). Pozostaje pytanie: skąd ta bezradność? Czy to bezradność literatury, teatru, czy tego naszego życia narodowego?
Szkoda, że trzecia ze sztuk teatralnych z tego tomu nie pomoże w odpowiedzi. Morowe rozpływa się w jakimś paranoicznym symbolizmie, w którym waga słowa spada (bo w Feinweinblein i Wujaszkach słowo stwarza rzeczywistość, a nie poddaje się po nieudanej próbie jej rozpoznania). Morowe to taka sztuka, w której Maeterlinck spotyka teatr Becketta. I chyba tyle. Przyjemnie się to czyta, ale nie wiadomo po co. Wujaszkowie ważniejsi.
Dla miłośników dramatu jazda obowiązkowa, bo — jak już sobie wyjaśniliśmy — o sztuki do czytania teraz naprawdę trudno.
4/5
PS. Jako soundtrack do dramatów Weroniki Murek proponowałbym debiutancki album Non Violent Communication, bo zawarte na nim cztery Obserwacje są podobnie chaotyczne, z improwizacji wyjęte, ale też spójne i dziwnie niepokojące.