Z literaturą niderlandzką mam taki sam problem, jak ze skandynawską — kompletnie nie pamiętam żadnej z książek po upływie trzech miesięcy. Piękna młoda żona Wieringi tego nie zmieni.
Przypomniałem sobie o tym pisarzu tylko dzięki Wikipedii. Po prostu zacząłem szperać, żeby dowiedzieć się, czyją książkę właśnie przeczytałem. I po dłuższym przyjrzeniu się bibliografii wpadłem na to, że ja już znam tego autora. Joe Speedboot był kiedyś wydany w W.A.B.-ie w serii z Kichotem i Sancho Pansą. Pamiętam, że czytałem tę książkę w Rzymie, był wtedy straszny upał i zadzwonił telefon, że nie dostanę pracy w pijarze. Ale książki nie pamiętam za cholerę. Chyba nawet wtedy jakąś recenzję pisałem, ale zgubiła mi się gdzieś, razem ze wspomnieniem lektury. Nie wiem, o czym była ta książka. Coś o jakimś chłopaku, ale to mi okładka na Lubimy Czytać przypomniała.
Ale to jeszcze nic, bo ja zapominam tylko część książek. Mam kolegę, który opowiadał mi jak czytał jakiś czas temu Buszującego w zbożu (nawet nie pytajcie, co moi gimnazjaliści mówią o tytule tej powieści) i pod koniec uświadomił sobie, że on już kiedyś tę książkę czytał, no i bez sensu, na marne to całe czytanie, mocno przereklamowane (jesteśmy po polonistyce i obaj przeczytaliśmy setki, a pewnie i tysiące książek, streszczał mi nawet kiedyś Biesy przed egzaminem). Ja mam taką zdolność wyćwiczoną, że znaczną część książek pamiętam. Klasykę — bo mam kupę lat doświadczenia w szkole i spore kawałki recytuję z pamięci. Świeżynki — bo blog, bez tego spisywania część wrażeń by uleciała, a spisując je utrwalam, więc pamiętam. Ale z nowościami to jest tak, że bez spisywania z pamięcią byłoby kiepsko.
Ich troje
No zatem jeśli chodzi o literaturę niderlandzką, to chyba tylko Tirza z Pauzy wbiła mi się w pamięć. Na gorąco nachwaliłem tę książkę na blogu, i chyba słusznie, bo ciągle ją mniej więcej pamiętam, a pół roku minęło. Piękna młoda żona dołączy do grona książek, które ulecą mi z głowy wraz z wiosną. Ale też autor nie postarał się za bardzo o to, żeby było inaczej.
Bo bohater przeciętny — z nudną pracą, nudnym życiem, nieciekawymi spostrzeżeniami na temat ludzi i świata. Chociaż właściwie jest tak, jak śpiewał nieodżałowany Mark Hollis - life’s what you make it. Bohater Wieringi ma nudne życie, bo sam tak na nie patrzy. Tropienie śmiercionośnych wirusów (najpierw HIV, potem ptasia grypa) mogłoby wypełnić ramy naprawdę interesującej fabuły. Ale nie. Wieringa na to bohaterowi nie pozwala. Każe mu szukać ciekawszych rzeczy w intymnej sferze życia.
I tu też nuda. Bohater Pięknej młodej żony znajduje sobie tytułową piękną młodą żonę, by szybko zramoleć i wyautować się na margines życia. Jeszcze jedna myśl kiełkuje w jej głowie, niemal bez słów: za sprawą dziecka jej relacja z tym introwertycznym mężczyzną zyskałaby na znaczeniu – żywiołowość trzeciej istoty dodanej do nich dwojga. Perspektywa bycia z Edwardem przez całe życie, bez ingerencji rozrabiaki, ściskała jej serce. Jak łatwo się domyślić, po spłodzeniu dziecka Edward szybko ląduje w osobnym łóżku na pięterku, potem w biurze, a wreszcie w domku campingowym. No bo co to za relacja tworzona zawsze w kontekście trzeciej osoby?
Nie identyfikuj się
Wieringa w Pięknej młodej żonie robi wszystko, by oduczyć czytelnika niezdrowej maniery polegającej na utożsamianiu się z bohaterem literackim. Jego bohaterowie są skrajnie przeciętni i jego proza osadza się na pogłębianiu dystansu między odbiorcą i postacią literacką. To dobrze, bo już Nabokov uważał, że nadmierna identyfikacja czytelnika z bohaterem literackim jest ślepym zaułkiem prowadzącym donikąd. Problem w tym, że Wieringa nie proponuje nic w zamian. Zostajemy z tekstem, który nie dostarcza wartości dodanej — ani piękna języka, ani filozoficznej refleksji. Zostaje poczucie obcości, które niby lubię u Huellebecqua, ale powoli zaczynam mieć go dosyć.
Dlaczego zatem czytam nudne książki? Bo lubię. Wyrosłem z fantasy, nużą mnie kryminały, a interesuje mnie to, w jaki sposób współcześni pisarze próbują uchwycić kondycję człowieka — takiego zwykłego, jak ty i ja. Niektórzy czytelnicy się z tym identyfikują (jak to miało miejsce w przypadku poprzedniej książki Pauzy — O zmierzchu Therese Bohman). Ja wolę zostać z boku, jak kazał Nabokov.
Uważam jednak, że śledzenie tych prób uchwycenia ludzkiej kondycji jest i tak o wiele bardziej interesujące niż czytanie literatury gatunkowej. I pewnie dlatego czytam te wszystkie książki z Pauzy, będę śledził je dalej, tak jak kiedyś próbowałem być mniej więcej na bieżąco z serią z Kichotem i Sancho Pansą z W.A.B.-u (przestałem, bo było ich za dużo i poziom spadał). Nawet, jeżeli nie wszystkie mi się podobają.
3/5
PS. Muzyka ze zdjęcia taka sobie i niespecjalnie da się przy niej czytać, ale to moja jedyna płyta po niderlandzku i ma bardzo stylową okładkę. Postpunk dla ekstremalnych freaków.