Czytelnik wypuścił na czas epidemii wyczekiwane od dawna wznowienie debiutanckiej powieści Bernharda. Jest okazja, żeby przeczytać ją uważnie, bez pośpiechu.
Ale też zdaję sobie sprawę, że to nie jest lektura dla wszystkich. Niekoniecznie w niesprzyjających okolicznościach zamknięcia. Bernhard jest pisarzem, który bardzo łatwo doprowadza czytelnika do poczucia zagubienia, paranoi i wstrętu. W klaustrofobicznej przestrzeni małego mieszkanka zatrzaśniętego przed wirusem to może być nie do przejścia. Ja miałem ze dwie-trzy fale wsiąkania w książkę — za każdym razem czytałem po kilkadziesiąt stron naraz, a potem zostawiałem książkę na kilka dni.
Bo Bernhard jest dość kontrowersyjnym towarzyszem kwarantanny. Jego bohater-narrator marudzi na piękne przedalpejskie widoki, że są zgniłe, dekadenckie, a mieszkańcy wiosek zbyt łatwo zapomnieli o tym, jak kolaborowali z nazistowskimi zbrodniarzami. I to prawda, kiedyś za to tak bardzo ceniono Bernharda, ale w zamknięciu czyta się o tych zgniłych austriackich widokach jak folder reklamowy. Marzyłbym o tym, żeby wejść na zwykłą, banalną Dziewiczą Górę pod Poznaniem, a co dopiero na te przeklęte austriackie góry! Och, jak czasami zazdrościłem bohaterom Bernharda tej dekadencji.
Czytając Mróz trzeba lawirować pomiędzy kuszącym urokiem niedostępnych austriackich atrakcji turystycznych a ohydnymi opisami rozkładu rodem z obrazów Bacona. Jedne czarują, drugie odpychają, łatwo wylądować w chaszczach. Pomiędzy nimi jest fascynująca relacja między narratorem (studentem medycyny) i chorym psychicznie malarzem Strauchem, którego narrator ma obserwować i opisywać. Dość szybko okazuje się, że Strauch wciąga narratora w orbitę swoich obsesji i nie wiadomo już, czy czytamy o przemyśleniach studenta, czy też Straucha.
I tak objawia się typowy Bernhard (zabieg polegający na gubieniu tożsamości podmiotu mówiącego w obrębie niemal każdego zdania to styl rozpoznawczy autora Przegranego), w dodatku od razu w wybitnej odsłonie. Mróz to powieść totalna, radykalna i bezlitosna dla odbiorcy. Albo w to wchodzisz, albo nie.
Ja wchodzę, choć wiem, że to ryzykowna gra. Bernhard jest takim pisarzem, którego wpuszcza się do domu na własną odpowiedzialność. Lubię ekstrema — i w muzyce, i w literaturze. Jednak balans trzeba zachować, nie dać się do końca zwieść pisarzowi żądającemu od czytelnika uwagi absolutnej i kierującemu tę uwagę na skrajnie nieprzyjemne tory. Ale jeżeli stać nas na balans, otrzymujemy w nagrodę poezję szczególnej urody. Bo to w sumie proza poetycka. Odległa od standardów modernistycznych, zimna i klaustrofobiczna jak filmy Zanussiego (z Mrozem bardzo kojarzy mi się Struktura kryształu, bo sytuacja wyjściowa w sumie trochę podobna), a jednak poetycka. Taka, w której kobiety to rzeki, ich brzegi nieosiągalne, noc miota często krzykami topielców.
4/5
Muzycznie pasuje wszystko, co skrajne. Był Coil, był Voivod, byli różni awangardowi pianiści. Ale dzisiaj niech poleci Próchno - kapela, której nazwa nawiązuje do najlepszej powieści polskiego modernizmu. Właśnie dziś ma premierę ich drugi materiał — Niż. Jest skrajny jak proza Berenta i Bernharda — fascynuje, choć odpycha. I wciąga, i daje po głowie. No dobra, to jest trochę prywata, bo w Próchnie gra mój serdeczny przyjaciel i to jego ręka trzyma płytę na zdjęciu (ja poczekam, aż będzie można się spotykać z ludźmi na normalnej stopie towarzyskiej), a moja książkę — każdy z nas na swoim własnym balkonie. Ale gdybym nie przyjaźnił się z muzykami, to też bym tego słuchał. Takiej muzyki słucham od zawsze.