W Danii to były trzy autobiograficzne książki — Dzieciństwo, Młodość i Uzależnienie. Pierwsze dwie plasują się niedaleko Annie Ernaux (zwłaszcza Bliskich). Trzecia to trudna w odbiorze relacja z uzależnienia od opiatów.
Przyznam szczerze, że celowo przegapiłem Trylogię kopenhaską w 2021 roku, gdy mi siadało na głowę od tych lockdownów i ogólnej szajby. Wtedy postanowiłem dla higieny nie czytać przygnębiających książek. Ale potem jakoś się przyplątała wspomniana już Ernaux, a opowiadania Ditlevsen ze zbioru Moja żona nie tańczy były wartościowe, choć bardzo smutne. I tak sięgnąłem wreszcie do tej Trylogii, korzystając z okazji, że Czarne właśnie wznowiło po zachwytach wszędzie i wyczerpanym nakładzie.
Zacząłem w świetnym nastroju, skończyłem w najgorszym, a ostatnie 50 stron, na których zapisana jest historia uzależnienia Tove od opiatów, które pompował w nią jej facet dlatego, że podniecał się wyłącznie, gdy była nieprzytomna, to już hardcore nie na moje nerwy. Przeczytałem to tak, jakbym próbował dobiec do domu po 12 kilometrach w pełnym słońcu.
Ale to można zaliczyć na poczet zasług Ditlevsen — tak sugestywnych relacji z narkotykowego końca świata nie było wcale w literaturze tak wiele. I to w formie niezmiernie skondensowanej. Po drodze jeszcze aborcje, porody w stanie permanentnie naćpanym i nieobecność przy małych dzieciach (gdyby to był film, wyłączyłbym, bo to nie na moje nerwy).
Ale to tylko książka numer 3. Jedynka i Dwójka to zupełnie inna formuła. W Dzieciństwie Ditlevsen wspomina przedwojenną wczesną młodość w biednej dzielnicy robotniczej Kopenhagi. I nie było to dzieciństwo sielskie, anielskie. Pisarka wspomina je z klasą, łącząc spojrzenie z dystansu, jako dorosła i świadoma warsztatu osoba, z próbą ujrzenia świata oczami dziecka. Tu się najmocniej kłaniają Bliscy Ernaux, a w tle już słychać marszowy krok faszystów. Bardzo ciekawe, a czytało mi się to lepiej niż książkę francuskiej konkurentki.
A Młodość najciekawsza, bo o dorastaniu, szukaniu miłości (niezbyt udane próby) i swojej drogi w życiu — poprzez literaturę. Język Ditlevsen jest zawsze zwięzły i gęsty, a ona sama neurotyczna, kolejne fragmenty dość mocno dociążają głowę, a czas nagle wydłuża się i przechodzi w tryb slooooooow, ale to wszystko dobrze, bo po tym poznaje się dobre książki.
Czy polecam? Tak. Czy mi to dobrze zrobiło? Nie za bardzo. Ale w 2023 roku mogłem iść się przewietrzyć.
5/6
PS. Książka daje w mordę i w związku z tym zastanawiałem się, co z moich płyt leżących na aktualnie używanym stosiku też daje w mordę. To jest poznański zespół Promyki, ich koncerty to porządny cios w głowę, na gitarze gra Lemisz, którego lubię nie tylko jak gra, a dziewczyna z mikrofonem jest na żywo wspaniała, powinna bujać ogromne tłumy, a nie tylko bywalców piwnic (jak ja, nie lubię stadionów, festiwali itd.), poradziłaby sobie. Promyki Rulez.
Powiedz miał.