Jeszcze raz krzepienie serc, czyli “Dywizjon 303” na papierze i dużym ekranie

Arkady Fiedler - Dywizjon 303
Dywizjon 303 Arkadego Fiedlera to książka spisana na kolanie, ale w dobrym celu — żeby podnosić morale żołnierzy podczas II wojny światowej. I to jest do przyjęcia, choć książka nie starzeje się z klasą. Gorzej z jej ekranizacjami.

Fie­dler pisał Dywi­zjon 303 jako już zna­ny i uzna­ny reportażysta-podróżnik, o sta­tu­sie zbli­żo­nym do dzi­siej­szych cele­bry­tów. Tym waż­niej­sza była jego decy­zja, by pisać boha­ter­ski repor­taż wojen­ny o nie­zwy­cię­żo­nych Polakach-lotnikach — Fie­dler sła­wił boha­ter­stwo pol­skich żoł­nie­rzy na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej i jed­no­cze­śnie krze­pił ser­ca roda­ków znie­wo­lo­nych przez oku­pan­tów. To lite­ra­tu­ra tyr­tej­ska, wzy­wa­ją­ca do wal­ki i dają­ca nadzie­ję. Takiej lite­ra­tu­rze wyba­cza się uprosz­cze­nia i napu­szo­ny język.

A Fie­dler tym razem ude­rzał tro­chę za czę­sto w ton home­ryc­ki i nad­uży­wał wyso­kie­go C. Ryce­rzem wśród wspa­nia­łe­go rodu lot­ni­ków jest myśli­wiec, lot­nik nad lot­ni­ka­mi; rycer­skim jego zada­niem jest bro­nić — czuć topor­ność sty­lu opar­te­go na stop­niu naj­wyż­szym i synek­do­chach. Fie­dler jest tak pate­tycz­ny, jak tyl­ko może być pate­tycz­na nar­ra­cja boha­ter­ska, ale pod wzglę­dem moral­nym wszyst­ko jest w porząd­ku — mamy rok 1940, pisarz wal­czy z wro­giem two­rząc zaan­ga­żo­wa­ną lite­ra­tu­rę naj­le­piej, jak umie.

Dwa gnioty w cenie jednego

Cze­go już nie moż­na powie­dzieć o reży­se­rach two­rzą­cych fil­mo­we kosz­mar­ki. Zupeł­nie nie wia­do­mo po co, ostat­nio może­my prze­bie­rać mię­dzy dwo­ma obra­za­mi — Dywi­zjon 303. Histo­ria praw­dzi­wa Deni­sa Deli­ća i 303. Bitwa o Anglię Davi­da Bla­ira. Szko­da, że nie moż­na było się jakoś doga­dać, podzie­lić budże­tem i zro­bić jed­ne­go przy­zwo­ite­go fil­mu. Bo wyszło na to, że dosta­li­śmy dwa gnio­ty i nie wia­do­mo, na któ­ry się zdecydować.

Ja wybra­łem się z trze­cią kla­są gim­na­zjum i pierw­szą liceum O!Megi na pol­ską wer­sję Dywi­zjo­nu, z Adam­czy­kiem i Zako­ściel­nym w rolach głów­nych. To podob­no ta mniej papie­ro­wa wer­sja, z bar­dziej prze­ko­ny­wa­ją­cy­mi sce­na­mi walk w powie­trzu (bo te z angiel­skie­go obra­zu wyglą­da­ją jak gra kom­pu­te­ro­wa). Co z tego — całą przy­jem­ność psu­ją sztucz­ne, pre­ten­sjo­nal­ne dia­lo­gi, doszy­te na siłę sce­ny miło­sne, cał­ko­wi­te wypra­nie boha­te­rów z jakich­kol­wiek roz­te­rek i pom­pa­tycz­ny patrio­tyzm rodem ze szkol­ne­go ape­lu. Zabra­kło tyl­ko My heart will go on na koniec.

Mam dość laurek

Co wolał­bym zoba­czyć zamiast pod­ko­lo­ro­wa­nej i oży­wio­nej gazet­ki na temat bitwy o Anglię? Jakiejś for­my dia­lo­gu z repor­ta­żem Fie­dle­ra, mogła­by być nawet hero­icz­na, byle by oprzeć się na źró­dłach, poka­zać kawał histo­rii i spro­wo­ko­wać dys­ku­sję na temat Dywi­zjo­nu 303. Nie widzę nic złe­go w hono­ro­wa­niu pol­skich lot­ni­ków wal­czą­cych z Niem­ca­mi w struk­tu­rach RAF‑u, w koń­cu jesz­cze w latach 40. Fie­dler upo­mi­nał się o należ­ną im pamięć. Ale nie w posta­ci sła­be­go kina histo­rycz­ne­go, któ­re mimo udzia­łu dobrych akto­rów (zwłasz­cza Adam­czy­ka) pozo­sta­ją tyl­ko popłu­czy­na­mi po Hoffmanie.

Arka­dy Fie­dler nie miał na to cza­su i dla­te­go umiem wyba­czyć mu brak pogłę­bio­nej psy­cho­lo­gii boha­te­rów Dywi­zjo­nu 303 oraz szcząt­ko­wy tyl­ko zarys fabu­ły. Ale nie ma powo­du, by przy­my­kać na to oko w przy­pad­ku twór­ców ekra­ni­za­cji lek­tur — bo do tego spro­wa­dza się film Deli­ća. Fie­dler plus dopi­sa­ne na potrze­by kina histo­rie miło­sne (raczej sła­be) nie bro­nią się nawet w porów­na­niu z taki­mi laur­ka­mi, jak 1920 Bitwa War­szaw­ska. Szko­da.

Książ­ka: bez oceny

Film: 2/5

Jesz­cze raz krze­pie­nie serc, czy­li “Dywi­zjon 303” na papie­rze i dużym ekranie
Facebooktwitterlinkedintumblrmail