Antysemityzm na salonach, czyli „Strona Guermantes” Marcela Prousta

proust strona guermantes

Stro­na Guer­man­tes, czy­li trze­ci tom W poszu­ki­wa­niu stra­co­ne­go cza­su Pro­usta, to chy­ba naj­nud­niej­sza część cyklu. Przy­naj­mniej jak dotąd, bo jesz­cze czte­ry przed nami. Nie ma zatem sen­su silić się na recen­zję. Lepiej opo­wiem Wam o antysemityzmie.

Tzw. afe­ra Drey­fu­sa prze­szła do histo­rii jako bez­pre­ce­den­so­wy przy­kład anty­se­mic­kiej nagon­ki na wyso­ko posta­wio­ną i wpły­wo­wą oso­bę – w tym kon­kret­nym przy­pad­ku cho­dzi­ło o krę­gi woj­sko­we. Ponad 30 lat przed doj­ściem Hitle­ra do wła­dzy doszło do prze­śla­do­wa­nia poli­tycz­ne­go, a następ­nie do uwię­zie­nia ofi­ce­ra pod sfał­szo­wa­nym pre­tek­stem, a praw­dzi­wą przy­czy­ną było jego żydow­skie pocho­dze­nie. Pew­nie roze­szło­by się po kościach, gdy­by nie zde­cy­do­wa­ny pro­test inte­lek­tu­ali­stów (wte­dy naj­wi­docz­niej mie­li spo­ry wpływ na spo­łe­czeń­stwo) z Emi­lem Zolą na czele.

To wła­śnie Zola, twór­ca natu­ra­li­zmu w lite­ra­tu­rze, ogło­sił dru­kiem słyn­ny tekst „J’Accuse…!” pięt­nu­ją­cy anty­se­mic­ką afe­rę w naj­wyż­szych krę­gach woj­sko­wych Fran­cji. Jak się oka­za­ło, tzw. afe­ra Drey­fu­sa moc­no i trwa­le podzie­li­ła fran­cu­skie spo­łe­czeń­stwo – od kucha­rek po naj­wyż­sze eli­ty salo­no­we. Od tego momen­tu (1894–99) nie dało się zacho­wać neu­tral­no­ści w kwe­stii anty­se­mi­ty­zmu. Porząd­ne, kon­ser­wa­tyw­ne, pra­wi­co­we eli­ty z regu­ły sta­wa­ły po stro­nie anty­se­mic­kiej, krę­gi libe­ral­ne bro­ni­ły Drey­fu­sa (osta­tecz­nie unie­win­nio­ne­go), a Kościół kato­lic­ki lawi­ro­wał gdzieś pomię­dzy, bez­sku­tecz­nie pró­bu­jąc zacho­wać neu­tral­ność, ale i tak final­nie lądu­jąc po pra­wej stro­nie bary­ka­dy. Brzmi zna­jo­mo? Tak będzie przez cały XX wiek, z okre­sem II woj­ny świa­to­wej włącznie.

Dla­cze­go o tym mówię przy oka­zji trze­cie­go tomu Pro­usta? Bo to naj­cie­kaw­szy wątek poru­szo­ny w Stor­nie Guer­man­tes. Anty­se­mi­tyzm został przez Pro­usta zaak­cen­to­wa­ny już w poprzed­nich tomach W poszu­ki­wa­niu stra­co­ne­go cza­su, ale po raz pierw­szy zaj­mu­je tak wie­le miej­sca w powie­ści. A temat był pisa­rzo­wi nie­obo­jęt­ny – jako mło­dy czło­wiek przy­szły autor W stro­nę Swan­na bar­dzo dokład­nie wsłu­chi­wał się w dys­kurs zaini­cjo­wa­ny przez Emi­la Zolę. I zde­cy­do­wa­nie nale­żał do drey­fu­si­stów, czy­li osób opo­wia­da­ją­cych się prze­ciw­ko nastro­jom anty­se­mic­kim we fran­cu­skim społeczeństwie.

Co naj­cie­kaw­sze, wszyst­kie wyjąt­ko­wo śli­skie anty­drey­fu­sow­skie zło­śli­wo­ści wypo­wia­da w tym tomie pan de Char­lus, któ­ry już w tomie W cie­niu zakwi­ta­ją­cych dziew­cząt uka­zu­je się jako prze­gię­ta cio­ta, ale dosko­na­le masku­je się jako zade­kla­ro­wa­ny kon­ser­wa­ty­sta, patrio­ta, porząd­ny kato­lik i wzo­ro­wy anty­se­mi­ta. Wyglą­da to jak ide­al­ny motyw dla kolej­nej książ­ki Wit­kow­skie­go. I chy­ba nigdy wcze­śniej, przed Lubie­wem, nie było to aż tak dosko­na­le widocz­ne. Może to jakiś wzorzec?

Posłu­chaj­my pana de Char­lus: Zda­je się, że dzien­ni­ki mówią, iż Drey­fus popeł­nił zbrod­nię prze­ciw ojczyź­nie; zda­je się, że tak mówią, bo ja nie zwra­cam uwa­gi na dzien­ni­ki, czy­tam je tak, jak myję ręce, nie znaj­du­jąc, aby war­to się było tym inte­re­so­wać. W każ­dym razie, ta zbrod­nia jest fik­cją; rodak pań­skie­go przy­ja­cie­la popeł­nił­by zbrod­nię prze­ciw ojczyź­nie, gdy­by zdra­dził Judeę, ale co on ma wspól­ne­go z Fran­cją?  Paskud­nie, praw­da? No to jesz­cze tro­chę: Cała ta spra­wa Drey­fu­sa — cią­gnął baron, wciąż trzy­ma­jąc mnie pod ramię — ma tyl­ko jed­ną przy­krą stro­nę: tę że nisz­czy towa­rzy­stwo (nie powia­dam dobre towa­rzy­stwo, od daw­na już towa­rzy­stwo nie zasłu­gu­je na ten chlub­ny epi­tet) przez napływ pań i panów Łykow­skich, Łyko­wi­czów i Łyko­wiec­kich, sło­wem ludzi nie­zna­nych, któ­rych spo­ty­kam nawet u swo­ich kuzy­nek, dla­te­go że nale­żą do ligi patrio­tycz­nej, anty­ży­dow­skiej i sam już nie wiem jakiej, tak jak­by opi­nie poli­tycz­ne dawa­ły pra­wo do pozy­cji socjal­nej. Rze­czy­wi­ście, oburzające.

W Stro­nie Guer­man­tes zda­rza się nar­ra­to­ro­wi zdra­dzić swo­je nega­tyw­ne sta­no­wi­sko wobec wypo­wia­da­nych przez pana de Char­lus i innych anty­se­mi­tów z ary­sto­kra­tycz­nych krę­gów. A jed­no­cze­śnie mło­dy nar­ra­tor, alter-ego Pro­usta, kocha się w Alber­ty­nie, któ­rej mat­ka zaszcze­pi­ła anty­se­mic­kie skłon­no­ści: Wszyst­kie te wyra­że­nia pani Bon­temps wsz­cze­pi­ła jej rów­no­cze­śnie z nie­na­wi­ścią do Żydów i z sza­cun­kiem dla czar­ne­go kolo­ru, któ­ry jest „zawsze na miej­scu i zawsze dys­tyn­go­wa­ny”.

No i dla­te­go ta histo­ria jest war­ta odku­rze­nia. Nawet, gdy dys­kurs poświę­co­ny afe­rze Drey­fu­sa tonie w gąsz­czu nud­nych roz­mów salo­no­wych. Jakoś da się je znieść.

4/5

Anty­se­mi­tyzm na salo­nach, czy­li „Stro­na Guer­man­tes” Mar­ce­la Prousta
Facebooktwitterlinkedintumblrmail