Ostatnio przypomnieliśmy sobie, że w kanonie dwudziestowiecznych antyutopii obok 1984 roku Orwella i Nowego wspaniałego świata Huxleya (z Goldingiem i Vonnegutem na dokładkę) powinna znajdować się jeszcze jedna książka. Przyczynili się do tego w równej mierze twórcy serialu wyprodukowanego dla Showmaxu oraz prezydent Stanów Zjednoczonych, witany coraz częściej przez kobiety ubrane w czerwone suknie z Opowieści podręcznej. Świetnie, że talent Margaret Atwood znajduje szerokie uznanie. Fatalnie, że jej ponura antyutopia z 1985 roku staje się właśnie tak bardzo aktualna.
Antyutopie dla koneserów
To było bardzo wygodne – tak sobie czytać Orwella, zachwycać się konstrukcją antyutopijnej wizji świata, doceniać przenikliwość pisarza, a przede wszystkim cieszyć się, że to już minęło. Że w tej książce chodziło o komunizm w wersji stalinowskiej, a ZSRR już dawno nie ma, Wielki Brat się zwinął z tego świata. Wygrało dobro – demokracja, kapitalizm, wolność (przynajmniej w świecie zachodnim). Nawet Nowych Sytuacji Republiki (o tekstach Ciechowskiego piszę tutaj) można było sobie słuchać jak świadectwa z minionej epoki, w głębi ducha ciesząc się, że nieludzkie systemy muszą upaść, a Syberia przegra, o tak tak.
Nowe totalitaryzmy
Przy lekturze Margaret Atwood nie ma i długo nie będzie takiego komfortu. Bo o ile Orwell z Huxleyem pisali dzieła referujące zagrożenia, jakie niosły ze sobą XX-wieczne totalitaryzmy (faszyzm i komunizm), o tyle Atwood poświęciła się analizie zupełnie nowych zjawisk. Takich, które w czasach Ronalda Raegana dopiero kiełkowały, a teraz rozkwitają w pełni, wraz ze zwycięstwem Trumpa, skrajną prawicą pukającą do parlamentów państw europejskich i rządami prawicowych populistów na Węgrzech oraz w Polsce.
Zniewolona seksualność w Opowieściach podręcznej
Opowieść podręcznej przeraża na wiele sposobów. Po pierwsze – Margaret Atwood wyraźnie mówi o tym, że władza autorytarna nowego typu z zasady kontroluje wszystko, co jest związane z seksem. Czyli antykoncepcję, prawo do aborcji, edukację seksualną, a nawet sumienie każdego z obywateli. W świetle ostatnich antydemokratycznych ruchów to bardzo złowieszcza, bo sprawdzająca się przepowiednia. O tym, że władza zbratana z kościołem coraz odważniej zagląda obywatelom pod kołderkę przekonujemy się przecież przy byle okazji.
Matriarchat na opak
Po drugie – antyutopia Atwood stawia pytania o to, w jaki sposób można wykoślawić i wykorzystać do podejrzanych celów osiągnięcia liberalnych, postępowych ruchów. Przecież Opowieść podręcznej to matriarchat à rebours, ale jednak matriachat. Niby cała instytucja Ciotek i Podręcznych ma służyć mężczyznom, ale kobiety i tak podejrzewają, że to faceci są winni wymieraniu ludzkości, zatem tylko kobiety mogą coś z tym zrobić. Stworzony przez nie system jest mechanizmem samonapędzającym się i samoregulującym, a przy tym skrajnie radykalnym. Margaret Atwood ukazuje wynaturzenie zdobyczy feminizmu, tak jak w Roku potopu doprowadziła do skrajności koncepcje stworzone przez ruchy ekologów. Wydaje się w ten sposób mówić: bez urazy, jestem feministką i popieram vege, ale zobaczcie tylko, co można z tym zrobić, gdy idea trafi na nawiedzoną partię i odpowiednio podatny grunt. Piekło możemy sobie urządzić po swojemu.
Religijność Gileadu
I wreszcie Atwood pokazuje, że nowoczesny autorytaryzm nie bierze się z próżni, tylko jest składany z klocków, które od dawna trzymamy w ręku. Wszystkie okrutne ceremonie (i jednocześnie represje dokonywanej na przeciwnikach politycznych) zostały w Gileadzie zainspirowane historią XX wieku, tylko trochę przerysowane na potrzeby przyjętej przez autorkę konwencji. Podporządkowanie życia publicznego maksymom z Biblii to postulaty wysuwane przez amerykańskich radykałów od lat, a przecież ostatnio takie pomysły cieszą się rosnącą popularnością także w Europie. Dyskusje o tym, że kobieta powinna rodzić w bólach, nawet bez znieczulenia, bo tak stoi w Księdze Rodzaju, cofają w całe dziesięciolecia osiągnięcia ruchów feministycznych domagających się tego, by rodzić po ludzku – i tu znowu Opowieść podręcznej jest zaskakująco zbieżna z naszą rzeczywistością. W Gileadzie niewiele było rzeczy oryginalnych czy miejscowych – jego geniusz polegał na syntezie.
Atwood i koszmar nowej codzienności
W powieści Atwood normalne życie bardzo płynnie przeradza się w koszmar. W pewnym momencie okazuje się, że pojawiają się nowe mundury i nowe, antyhumanitarne przepisy, a za starymi problemami można już tylko tęsknić. Wydawało nam się, że mamy wielkie problemy. Skąd mieliśmy wiedzieć, że jesteśmy szczęśliwi? Oby ta zła wróżba jednak się nie spełniła.
4/5