Notki z ery Reagana, czyli “Dziennik 1977–1989” Sándora Máraiego

Dziennik 1977-1989
Ostatni tom Dziennika Sándora Máraiego obejmuje zapiski z ostatnich trzynastu lat przed śmiercią. Chociaż z roku 1989 to tylko dwie linijki.

Duża część tek­stu, poczy­na­jąc od nie­szczę­śli­we­go upad­ku Loli (żony pisa­rza), sta­no­wi poże­gna­nie ze świa­tem i życiem. Jest to poże­gna­nie dłu­gie, momen­ta­mi lirycz­ne, ale przede wszyst­kim tra­gicz­ne. Węgier­ski pisarz cały­mi mie­sią­ca­mi przy­go­to­wy­wał się do samo­bój­stwa — po stra­cie naj­bliż­szych takie roz­wią­za­nie było jego zda­niem naj­bar­dziej wła­ści­we. Ślep­ną­cy i osa­mot­nio­ny pisarz w ten spo­sób postrze­gał god­ność. Stąd naj­bar­dziej przej­mu­ją­cym z zapi­sków jest ten, w któ­rym Márai pisze o szko­le­niu z obsłu­gi bro­ni. Zapi­sał się na nie w wie­ku 86 lat po to, by dokład­niej zapla­no­wać swo­je samo­bój­stwo, któ­re popeł­ni nie­mal trzy lata później.

Ta część Dzien­ni­ka jest wstrzą­sa­ją­ca i napraw­dę chwy­ta za gar­dło. Moc­niej niż dowol­nie wybra­na powieść współ­cze­sna. Serio.

Ale mnie i tak bar­dziej inte­re­su­je co inne­go. Márai był bacz­nym obser­wa­to­rem rze­czy­wi­sto­ści, a jed­no­cze­śnie czło­wie­kiem z innej epo­ki i z innej war­stwy — węgier­skie­go patry­cja­tu. Stąd inte­re­su­ją­ce wnio­ski czło­wie­ka, któ­ry naj­chęt­niej widział­by sie­bie przy nakry­tym bia­łym obru­sem sto­li­ku w przed­wo­jen­nej restau­ra­cji, a jed­nak tuła się po Sta­nach, bo tam sta­rość wyda­je mu się łatwiej­sza niż w tar­ga­nych kon­flik­ta­mi spo­łecz­ny­mi Wło­szech. Márai kon­se­kwent­nie uży­wa języ­ka nie­po­praw­ne­go poli­tycz­nie, bo jest z bel­le epo­que. A jed­no­cze­śnie daje świa­dec­two prze­ra­że­nia czło­wie­ka ery atomowej.

Pisze na przy­kład tak: na Zie­mi ponad czte­ry miliar­dy ludzi błą­dzi po wypeł­nio­nym mega­to­na­mi nukle­ar­nych smo­czych jaj labi­ryn­cie, któ­ry nie ma punk­tu środ­ko­we­go ani wyj­ścia. Pla­ne­ta i kil­ka miliar­dów ludzi pew­nie nie zosta­ną znisz­czo­ne cał­ko­wi­cie nawet wów­czas, gdy jaja te się wyklu­ją. Co nie jest pew­ne, tyl­ko moż­li­we. Albo opo­wia­da o pre­zy­den­cie USA z tajem­ni­czą tecz­ką, w któ­rej pew­nie są kody do sys­te­mu rakiet nukle­ar­nych. Jak to jest spać co noc z taką tecz­ką pod łóżkiem?

Co cie­ka­we, Márai pod koniec życia był prze­ko­na­ny o tym, że kolej­ne rewo­lu­cje spo­łecz­ne w Sta­nach będą wybu­cha­ły na tle raso­wym. Nie­spe­cjal­nie mu się to podo­ba­ło, ale uwa­żał, że to koniecz­ne i nie­unik­nio­ne, za jakieś 50 lat. Dziw­nie to brzmi teraz, gdy Ame­ry­ką wstrzą­sa­ją pro­te­sty po śmier­ci George’a Floyda.

Tyl­ko frag­men­tów o muzy­ce nie da się czy­tać. Węgier­ski pisarz w momen­cie zabój­stwa Joh­na Len­no­na nadal pisał o The Beatles jako o bar­ba­rzyń­skich wyj­cach. Serio?

No trud­no, miał już wte­dy osiem­dzie­siąt­kę na karku.

5/5 (dla całe­go pię­cio­to­mo­we­go dzieła)
Tom 1      Tom 2      Tom 3       Tom 4

PS. Nie wiem, czy muzy­ka Łuka­sza Ojda­ny spodo­ba­ła­by się pisa­rzo­wi, ale te kró­ciut­kie for­my na for­te­pian dobrze mi się kom­po­nu­ją z zapi­ska­mi z Dzien­ni­ka, rów­nie oszczęd­ny­mi. Márai nie był spe­cjal­nie na bie­żą­co z nową muzy­ką, ostat­nim sty­lem, jaki mu się podo­bał, był bodaj­że wcze­sny barok. No, ale nie musi­my go pytać o zdanie.

Not­ki z ery Reaga­na, czy­li “Dzien­nik 1977–1989” Sán­do­ra Máraiego
Facebooktwitterlinkedintumblrmail
Tagged on: