To było do przewidzenia. Krzysztof Varga w Sonnenbergu łączy w spójną całość oba nurty swojej twórczości — banalistyczną powieść warszawską i węgierską eseistykę. Wyszła mu duża powieść o Budapeszcie — i bardzo dobrze.
W Sonnenbergu można znaleźć wszystko, co charakterystyczne dla stylu Krzysztofa Vargi. Starzejący się bohater, któremu życie wycieka przez palce? Proszę bardzo. Długaśne wywody o niczym, ale z klasą podane, jak na wytrawnego knajpianego gawędziarza przystało? Są. Parę cierpkich uwag o współczesnym życiu społeczno-politycznym? Jak zwykle.
No i jedzenie, dużo jedzenia, dużo dobrego, tłustego, niezdrowego, ostrego jedzenia. Od samego czytania cholesterol skacze. Varga lubi dobrze zjeść i wypić, jego bohaterowie również. Przy czytaniu Sonnenbergu naprawdę można dostać ślinotoku (podobnie jak przy lekturze trylogii węgierskiej Vargi). Aż mi było przykro, że zamiast przy parującym gulaszu (nie wiem, ile razy gulasz pojawia się na kartach książki, ale naprawdę często) zwykle czytałem tę książkę przy kanapkach z salami i ajvarem z Lidla.
Innymi słowy, Varga w wydaniu beletrystycznym znowu jest w dobrej formie (bo np. niedawno wydane opowiadania były takie sobie). Wyraźnie czuć, że jest to wywołane miłością do Budapesztu, w którym pisarz pomieszkuje na zmianę z Mokotowem. Varga zmęczył się najwyraźniej rozwrzeszczaną i depresyjną Warszawą, a wyrazem tego zmęczenia była Masakra — ciężka, duszna i mocno zaangażowana. W Masakrze czytaliśmy sporo o piciu na umór, ale to picie było jakieś takie bez smaku. Bohaterom było wszystko jedno, czy wlewali w siebie kraftowe wynalazki czy hektolitry piwa przemysłowego, bo kac zawsze taki sam. W Sonnenbergu też pije się sporo, ale niezłego (z reguły, nie zawsze) czerwonego wina i szprycera, czyli wina z wodą gazowaną. I jakoś ciut pogodniej jest, choć za oknem knajpy maszerują jobbikowcy i nic nie wskazuje na to, że Węgry obudzą się z orbanowsko-nacjonalistycznego amoku.
Oczywiście jak to u Vargi, całość jest lekko nudnawa. Nie mogło być inaczej, taki już jest styl pisarza. Ja tam knajpiane nudzenie Vargi lubię od dawna, a że wolę jego bohaterów ze szklanką szprycera zamiast z wygazowanym Tyskim — jestem na tak. Poza tym warto dowiedzieć się, co Arystoteles sądził o piciu alkoholi rozwodnionych i nierozwodnionych (w skrócie: rozwodnione lepiej przedostają się do każdego zakątka ciała pijącego, zatem paradoksalnie mocniej kopią). Egészségére!
4/5
PS. Tym razem nie wrzucam fotki z winem, bo czytałem głównie przy kanapkach z tym ajvarem i trochę mi głupio. Ale nowa płyta Mateusza Gawędy świetnie się z Sonnenbergiem komponuje. 80% lektury przy Gawędzie, reszta to jakieś smęty.